French version :
Le bus roule le long de champs de
maïs fourrager jaune pâle. Tu arrives dans un grand parc et tu travailles avec
un super groupe de jeunes, dans une maison à colombages puis dehors, sur des
bancs autour d’un cône de bûches qui ressemble un wigwam miniature.
Tous les autres arrivent et tu
sors à 22 :30 d’une première journée intense en songeant à aller te
coucher mais là, un grand barbecue t’attend dans la nuit, avec des saucisses et
des légumes qui cuisent sur ses braises et des bières et de l’alcool de poires
tchèque. C’est délicieux. Une heure plus tard,
tu penses de nouveau à aller te coucher mais là, tout le monde va s’assoir
sur les bancs autour du feu, c’est la traditionnelle open fire-conversation, on
se présente et on parle dans la nuit qui crépite pendant que les bêtes étranges
hululent et couinent dans l’obscurité.
Le lendemain, le jour se lève très
tôt, tu sors marcher le long de la rivière pour te réveiller. Une grande plaque
d’herbe longue et vert vif comme un pelage végétal t’attire et tu plonges
joyeusement tes chaussures dans le marécage qu’elle cachait. L’eau glacée sourd
de la boue qui t’aspire les pieds. Tu t’extirpes de ce piège, tu remontes
prendre ton petit-déjeuner, les semelles comme des éponges et tu croises une
autrice qui boit son café au soleil.
La seconde journée est aussi
ernrichissante que la première. Pendant une pause, tu sors faire le tour du parc.
Tu marches sur les chemins tapissés d’aiguilles rousses, les pommes de pin et
les glands craquent sous tes pieds qui s’enfoncent soudain dans la bosse grise
d’une taupinière. Les feuilles mortes chuchotent, des oiseaux sifflent des airs
inconnus, tu enjambes les impressionnants bras blancs de bouleaux géants
couchés, tu trouves un grand bassin de pierre vide, de la boue noire et un
terrain de tennis fantôme cerné par un rideau de lierre.
Le soir, tu te réjouis de retrouver le barbecue. Les
courgettes sont plus poivrées que la veille, le brasier immense lance des
étincelles vers le ciel criblé d’étoiles, les saucisses grillent au bout de
piques longues comme des lances, quelqu’un ajoute beaucoup de bûches, les
visages palpitent et les bancs se vident petit à petit tandis que les voix
continuent de réfléchir ensemble dans la nuit. On parle différemment autour
d’un feu, la nuit, tu réalises.
Le dernier matin, tu longes la
rivière pleine de micro-tourbillons qui reflète le ciel. Des vaches meuglent,
invisibles. Tu t’assieds sur un rocher pour écouter les ploufs des poissons dans
l’eau et la soudaine chute de marrons qui roulent dans l’herbe. Tu marches en
évitant l’herbe verte, tu sautes par-dessus les ruisseaux, tu grimpes vers de beaux
murs de brique derrière lesquels des chevaux noirs trottent. C’est un village.
Des montagnes de bois coupé. Une forêt de pins qui émerge d’un champ d’herbe
blondes. Des tracteurs immobiles et silencieux.
Tu
retournes travailler avec les autres. Tu dis au revoir et tu repars, la tête
pleine de sensations, de questions, d’idées passionnantes. Le bus passe le pont
sur la rivière et roule entre les champs de maïs fourrager. Tes habits, tes
cheveux et ta peau sentent le feu de bois.
The bus runs along pale yellow feedcorn
fields. You enter a wide park and you go working with a great group of
youngsters, in a half-timbered house then outdoor, sitting on benches all
around a cone of logs that looks like a tiny wigwam.
All the others arrive and at the
end of your first intense day , about 22 :30, you’re thinking of going to
bed but there’s a barbecue awaiting you in the night, with sausages and
vegetables grilling on embers and beers and Czech pear alcohol. It’s delicious.
One hour later, you’re thinking again about going to bed but everyone gathers
on the benches around the campfire, for the traditional open-fire discussion, we
all present ourselves and talk in the crackling night while odd beasts are
hooting and squeaking in the darkness.
Next day, the sun rises very
early and you go out walking along the river to wake up. A large bright green
patch of long grass looking like vegetal fur attracts you and your shoes dive
joyfully into the hidden swamp under. Frozen water arises from the mud sucking
your feet. You manage to escape from that trap, you climb up to breakfast and you
see a playwright drinking coffee in the sun.
The second day is a instructive
as the first one. During a break, you go out round the park. You walk pathes
covered with ginger pine needles, pine cones and acorns are cracking under your
feet, suddenly you sink into a grey bump of a molehill. Dead leaves are
whispering, birds are whistling unknown songs, you step over the impressive
white arms of lying giant birches and you find a wide empty stone basin, dark
mud and a ghost tennis court surrounded by an ivy curtain.
At night, you enjoy the comeback
of the barbecue. Zucchinis are more peppered than yesterday, the immense blaze
spreads sparks to the star-filled sky, sausages are grilling at the end of
pikes as long as spears, someone adds lots of logs, faces are palpitating and
benches are emptying progressively while voices continue thinking together in
the night. One talks differently around a campfire, at night, you realize.
On the final morning, you walk
along the river full of tiny whirlpools and sky reflections. Invisible cows are
mooing. You sit on a rock to listen to the fishes’ splashs underwater and to
the sudden fall of chestnuts rolling in the grass. You walk, avoiding green
grass patches, you jump over the streams, you climb toward beautiful bricks
walls and behind, there are troting black horses. It’s a village. Mountains of
chopped wood. A pine forest arising from a blond grass field. Silent and still
tractors.
You go
back to work with the others. You say a warm goodbye and you leave with your
head full of exciting sensations, questions and ideas. The bus takes the bridge
over the river and runs along feedcorn fields. Your clothes, your hair and your
skin smell like wood fire.
Polish version (translation / tłumaczenie Ewa Umińska)
Autobus toczy się przez pola żółtawej kukurydzy. Wjeżdża do dużego parku i już pracujesz z fantastyczną grupą młodych ludzi. Najpierw w domu z gankiem wspartym na kolumnach, później na zewnątrz, na ławkach wokół uformowanego z suchych patyków stożka przypominającego miniaturowy wigwam.
Zjeżdżają się pozostali uczestnicy, a ty kończysz dzień o 22.30 marząc jedynie o odpoczynku. Nic z tego, ogromny grill jarzy się w ciemności, na nim kiełbaski i warzywa, jest piwo i czeski trunek z gruszek. Pychota. Godzinę później znów marzy ci się łóżko, ale wszyscy właśnie siadają na ławkach wokół ogniska. To tradycyjny open fire - conversation, przedstawiasz się jak inni i długo w noc toczą się rozmowy. Wokół ciemność i tylko tajemnicze, nocne stworzenia popiskują i pohukują w ciemności.
Nazajutrz wstajesz bardzo wcześnie i idziesz nad rzekę, aby się rozbudzić. Twój wzrok przyciąga długi i intensywnie zielony trawnik, a twoje nogi nagle zapadają się w błoto, które skrywa się pod spodem. Lodowata woda wdziera się do butów i moczy twoje stopy. Wymykasz się z pułapki i w butach nasączonych wodą jak gąbka, idziesz na śniadanie. Po drodze spotykasz młoda pisarkę pijącą kawę na słońcu.
Drugi dzień jest równie intensywny jak pierwszy. Podczas przerwy spacerujesz po parku, stąpasz po dróżkach usłanych dywanem z brązowych igieł i trzeszczących pod nogami szyszek i żołędzi, czasem stopa zapada się w szarym garbie kretowiska. Suche liście szepczą, tajemnicze piosenki wyśpiewują ptaki, przekraczasz potężne, białe pnie powalonych brzóz, odkrywasz kamienny basen pełen czarnego błota i zapomniany kort tenisowy zarośnięty bluszczem.
Wieczorem znów ognisko. Kabaczki są bardziej pikantne niż w przeddzień, żar strzela iskrami w niebo usiane gwiazdami, kiełbaski pieką się nadziane na długie jak lance patyki, ktoś dorzuca polan do ognia, twarze pulsują blaskiem, ławki powoli pustoszeją i nie milkną głosy w ciemności.
Wokół ogniska rozmawia się inaczej.
Ostatniego ranka idziesz wzdłuż rzeki pełnej wirów, w których odbija się niebo. Słychać gdzieś porykiwanie krów. Siadasz na kamieniu, słuchasz pluskania ryb i dźwięku spadających na trawę kasztanów. Idziesz omijając zbyt zieloną trawę, przeskakujesz przez strumyki i wspinasz się po zboczu w stronę pięknego, ceglanego muru, za którym słychać dreptanie czarnych koni. Jesteś w miasteczku. Wszędzie stosy pociętego drewna. Sosnowy las wynurzający się z wyblakłej łąki. Nieruchome i ciche traktory.
Wracasz do pracy. Żegnasz się i wyjeżdżasz z głową pełną wrażeń, pytań, pasjonujących pomysłów. Autobus jedzie przez pola kukurydzy. Twoje ubranie, włosy i skóra pachną dymem.